30 maja 2012

Z ostatniej chwili.


OP jedzie windą z Panem Darkiem z Garmondu (PDzG), który odbiera w Hucie OPa gazety. Trwa kurtuazyjna gadka-szmatka, akurat o pogodzie:

OPDuszno dziś, co?
PDzG Strasznie, ale słuchałem, że na weekend pogoda ma się popsuć, deszcze itd.
OPStandard.
PDzG Żeby Pan wiedział! W ogóle to jest tak, że jak się u nas system zmienił, to i od razu pogoda się zmieniła.
OP – (?!?)
PDzGZa komuny to był jak trzeba, w weekendy cieplutko, a na tygodniu chłodniej. A jak przyszła ta cała transformacja, to pogoda od razu się spierdoliła! Jesteś w robocie - gorąco, masz wolne – leje.
OP Czy ja wiem…
PDzGA w tym roku na 1 maja to jak było?!! Do południa w miarę ciepło, ludzie poszli na pochód, a po południu już pogoda do dupy! No tak było czy nie?!

Byłem święcie przekonany, że myślenie „za komuny było lepiej” i nostalgia za PRL-em przechodzi już powoli do lamusa i wspominki tego typu mają jedynie osoby w wieku powiedzmy po 50-tce i dalej. A PDzG, to mi wygląda na jakieś czterdzieści z małym hakiem!

Ale w sumie fajne jest to, że ktoś wierzy, iż komuniści w swym słynnym centralnym planowaniu mieli również taki punkt jak POGODA, nad którym w dodatku potrafili zapanować. Z taką gospodarką i wszystkim innym im nie wyszło, a ze słonecznymi weekendami już tak!
Chyba rzeczywiście szacun się należy, nie?

PS. Za to ten cały Tusku, to nawet ładnej pogody nie zapewni! A co tam dopiero autostrady...

28 maja 2012

Biała lokomotywa.


Wiem, wiem, miało tu nie być muzyki. Ale co ja zrobię, co ja pocznę, biedny ja. Jak człeka czasem przyciśnie to nie ma zmiłuj, a czuję się przyciśnięty właśnie.

Może wiecie, a może i nie wiecie, że wszystko w czym macza swe paluchy niejaki Jacek Szymkiewicz zwany Budyniem, łykam niczym pelikan. Pogodno – wiadomo, solowy Budyń – wiadomo. A teraz jeszcze to – Babu Król. 
Pod tą finezyjną nazwą skrywa się kolega Budyń z kolegą Bajzlem. Razem nagrali płytę pt. „Sted” z piosenkami Edwarda Stachury. Całej płyty jeszcze nie znam, ale z tego co słyszałem tu i ówdzie wyszła im rzecz smakowita. A „Biała Lokomotywa” w ich wersji daje po rajtkach, urywa dupę, ryje pałę, wymiata, rządzi i co tam jeszcze chcecie! 
Posłuchajcie koniecznie, bo polska młodzież słucha przecież polskich piosenek!



A klips równie genialny co i cała reszta, nieprawdaż?

25 maja 2012

Z ostatniej chwili.


Zu z OPem w trakcie rozmowy wychowawczej:

ZU (pokazując OPu siakieś korale) Podobają ci się tato?
OP Nie zmieniaj tematu. Nie podoba mi się jak się dzisiaj zachowujesz. Jesteś niegrzeczna, nie słuchasz się i jestem na Ciebie zły.
Zu marszczy czoło, zwęża oczy, przybiera groźny wyraz twarzyczki, mierzy OP tak przez chwilę wzrokiem bazyliszka, po czym cedzi przez zęby:
ZU – Weź ty lepiej popracuj trochę nad sobą!


KURTYNA

21 maja 2012

Grilluj z Majkolsem!


W miniony weekend otworzyliśmy wreszcie, z wielką pompą – Hacjendowy Sezon Grillowy. Pompa była taka, że chora Zu (znowu coś przywlekła z przedszkola) zaraziła Tymianka, a ten pokazał, że ma gest i od razu zapodał 39,5 stopni niejakiego Celcjusza.  Z czachy mu normalnie dymiło. Ale wcześniej dymił grill, a na grillu proszę szanownego Państwa OP robił po raz pierwszy i na pewno nie ostatni – burgery. Właśnie burgery, a nie żadne hamburgery. A ponieważ wyszły były smakowite otwieram nowy cykl Grilluj z Majkolsem i zapodaję przepis:

Idziemy na bazarek do mięsnego, do Pani Tereski, uderzamy z właścicielką w tradycyjną gadkę bazarkowo-towarzyską, czyli zagajamy co tam słychać, jak leci etczetera, uśmiechamy się czarująco do młodszej córki, na co ona oblewa się rumieńcem, po czym jak już mamy obie Panie urobione, prosimy żeby nam Szefowa zmieliła jakiejś dobrej świeżutkiej wołowiny. Pani Tereska proponuje pierwszą krzyżową. My się zgadzamy i podkreślamy, że wierzymy Pani Teresce w kwestii wołowiny prawie jak rodzonej Matce w kwestii wszelakiej. Na co Pani T. się śmieje i mówi, że ona to chłopom źle nie radzi, jeden już dwadzieścia pięć lat się słucha i nie narzeka. Na co mąż Pani Tereski wychyla się z zaplecza mówi – Udam, że nie słyszałem – i wali toporem jakąś chabaninę, aż szpik tryska na ściany, a kurczaki rozkładają udka. Bierzemy pół kilo mielonej, pierwszej krzyżowej, dziękujemy Pani Teresce, mrugamy okiem do córki i spadamy na kwadrat.
Na kwadracie do mielonego mięsa dodajemy drobniuteńko posiekaną czerwoną cebulę, jedno jajo, łyżkę oregano, łyżeczkę ostrej papryki, trochę granulowanego czosnku i sól. Chociaż jak ktoś nie jest skleroza i chodząca demencja jak OPe, to może nie solić w tym momencie tylko podczas samego smażenia. Według śp. Macieja Kuronia sól wyciąga wilgoć z wołowiny i jak ją dodamy wcześniej burgery nie będą takie soczyste, ale to takie tam lekkie kulinarne zabobony. OP jest skleroza i chodząca demencja więc posolił od razu, bo później na bank by zapomniał, a burgery i tak wyszły były prima sort delikatesy!
Mieszamy wszystko długo i namiętnie. Formujemy burgery i odstawiamy je do lodówki na cirka ebałt godzinę, dwie. Przed wrzuceniem na grilla, smarujemy burgerosy oliwą z oliwek. Smażymy bezpośrednio na ruszcie albo na aluminiowej tacce. Przewracamy tylko raz. Usmażone wsadzamy w przygotowaną uprzednio ojczystą kajzerkę pszenną pospolitą, na którą Żona nałożyła nam liść sałaty, plaster pomidora, a drugą jej część posmarowała majonezem i keczupem. Składamy bułę i szamiemy. Prostota, pięknota i smacznota. Soki z pierwszej krzyżowej tryskają, keczup kapie na brodę, sałata sfruwa na spodenki, a buły z Maka się kryją.
Smacznego!



PS. 


15 maja 2012

Majka z McDonalds'a!


A to było tak...

Z dobrodziejstw Wujka Maca raczej nie korzystamy. Bo nie. Oglądaliśmy „Super Size Me” i wiemy czym to grozi. Ale... Zawsze jest jakieś ale. No dobra, lubimy tam lody z polewą czekoladową (od wielkiego dzwonu) i Zofia (od jeszcze większego dzwonu) czasem wypuszcza się tam na shake’a. No i się kiedyś wypuściła i przywiozła była razem z tym napojem mlecznym płytę z piosenkami dla dzieci. Bo ją tam naciągnęli, że jak wyda kilka złotych to wspomoże Fundację Ronalda McDonalda „Nie nowotworom u dzieci”. A że Zofia ma dobre serce (podobnie jak jej mąż, który stale wzrusza się na reklamach Fundacji TVN i śle smsy o treści POMAGAM) i nie ma węża w kieszeni (inaczej niż jej mąż, który wysyła co prawda smsy o treści POMAGAM, ale kwotę za nie potrąca Zu z kieszonkowego, nawet jej o tym nie informując) to CD zanabyła.

Płyta nazywała się „Czarodzieje uśmiechu 2” i zawierała piosenki Majki Jeżowskiej w wykonaniu jej samej, tudzież innych bardziej lub mniej znanych szansonistów i szansonistek tzw. polskiej sceny rozrywkowej oraz z towarzyszeniem śpiewających dzieciaków. Czym jest dla dzieci twórczość Majki Jeżowskiej tego chyba tłumaczyć Wam nie trzeba. Taka Bosska Dags na ten przykład, do tej pory (a jest już dość leciwa) nie otrząsnęła się z fascynacji songwritingiem wiecznie młodej Majki i wciąż wzrusza się przy tej jej piosence o jakimś tam Sindbadzie czy czymś. Nie ważne.

Zuzia płyty zaczęła sobie słuchać. Słuchała, słuchała i słuchała. Tańczyła przy tych piosenkach, podśpiewywała je itd. Do OPa ta muza docierała gdzieś w przelocie, na wyrywki i tak sobie. Aż tu nawet nie wiedzieć kiedy, OP zaczął śpiewać sobie pod nosem ni stąd, ni zowąd „Rytm i melodia, rytm i melodia, on taki mocny, ona łagodna” Ot, tak mimochodem. Potem coraz częściej i odważniej, aż stwierdził że to nawet fajne jest, takie melodyjne i w ogóle. Puścił sobie ze dwa razy cały numer śpiewany przez niejaką Anię Szarmach, o której istnieniu nie miał zielonego pojęcia, wsłuchał się w prosty, ale dobry tekst o miłości do muzyki i stwierdził, że to jest kurde naprawdę przyjemne r’n’b.

Po czym poleciał dalej i wysłuchał „Bluesa bujanego” w wykonaniu Ryśka Który Twierdzi Że Kobiety Lubią Brąz i pomyślał, że Rychu całkiem wporzo daje radę, dobra aranżacja i w ogóle nieźle, że dzieciakom zapodaje się klasycznego bluesa. Rozochocony zarzucił kolejny numer. To była „Margarita” w wykonaniu Halinki Mlynkovej, takie dość przeciętne latino. Ale OP nie zniechęcał się tylko przerzucił dalej...

I nagle dostał centralnie między uszy! Aż przysiadł! Co tam przysiadł, normalnie centralnie urwało mu dupę! Kolejnym trackiem była bowiem „Najpiękniejsza w klasie” w wykonaniu Kuby Badacha i Mateusza Wiśniewskiego (lat 16) w takiej wersji, że normalnie klękajcie narody. Afrykańskie rytmy, cool country gitara, przyjemny pop i Paul Simon unoszący się nad całością.
No po prostu GE-NIA-LNE! 
OP zakochał się w tym kawałku i katuje go teraz ile głośniki dają, raz za razem. Musi tylko bardziej uważać żeby nie śpiewać przy Zuzi własnej wersji refrenu „Hulali po polu, walili w kakao!” A tak to jest git majonez rozpierducha!

Posłuchajcie:


Świetne co nie?!

Podobno człowiek na starość dziecinnieje. Wygląda na to, że OP ma już pierwsze objawy.

PS. A Zofia zadurzyła się w „Laleczce z saskiej porcelany”! ;) 
I w ten sposób cała rodzina słucha Majki Jeżowskiej z McDonalds'a, ha!

10 maja 2012

Targi, Książki, wywiad czyli trzy razy primo!


Pierwsza połowa maja to jeden z lepszych momentów roku. Najpierw Wielka Majówka Narodowa, a chwilę później Targi Książki w Wawie. Ha!

A zatem Misie moje kochane:

Po pierwsze primo – kto żyje w Wawie, tudzież w okolicach, a w dodatku jest tak zboczony, że lubi książki, od dziś do niedzieli ma święty obowiązek wysupłać 5 zyli (studenciaki) lub 10 zyli (niestudenciaki) i pojawić się w Pałacu Kultury i Nauki. My z Panem Mirasem idziemy buszować po stoiskach w piątek po szychcie w Hucie. Kto ma ochotę się dołączyć, zapraszam - zwłaszcza, że po Targach idziemy strzelić tzw. Zimną Pianę Potargową.

Po drugie primo – kto jest tak zboczony, że lubi książki, a w dodatku np. darzy szczególnym uczuciem Mistrza Jerzego Pilcha, ten ma święty obowiązek wysupłać 9,99 zyli i zakupić nowy magazyn Książki! Gdyż-ponieważ numer jest naprawdę ciekawy, a wywiad z Pilchem kapitalny (bardzo dużo w nim na temat piłki nożnej, więc szczerze polecam również fanom szmacianki). A do tego, kto kupi Książki i wytnie z niego kupon rabatowy otrzyma 50% zniżki na wejście na Targi Książki (patrz pierwsze primo).

Po trzecie primo -  w majówkę siostra moja cioteczna Karolajna, ta której byłego chłopaka siekłem byłem z kujawiaka na jej osiemnastce (musicie to pamiętać, OP tak rzadko przecież używa przemocy), przeprowadziła ze mną krótki wywiad dla studenckiego Radia Egida z Katowic. Rozmawialiśmy o książkach. No bo o czym innym można z OP-em w miarę sensownie porozmawiać. Pomimo wypicia tuż przed samym wywiadem dwóch Leżajsków, bełkotałem i dukałem jak ta ostatnia pała. No ale cóż, jak wiadomo OP się tylko do pisania nadaje...
Posłuchajcie: http://w185.wrzuta.pl/audio/3yxEOZ5eGE2/mikolaj_marszycki_bloger_o_czytaniu_mr



7 maja 2012

Wróciłech.


Nie było mnie trochę, bo się majówkowalim, tak jak i chyba ze ¾ Polandii. Dodam, że majówkowalim się w Gosiewie i Wawie. A ponieważ z premedytacją chcę podtrzymać klimat różowego bloga onetowego, to nadmienię jeszcze, iż wprost cudownie było spędzić bite dziewięć dni całą naszą rodzinką czteroosobową, od rana do wieczora i od przyłożenia łba do poduchy, po świergolenia ptaszyn za oknem  w Wawie (!) tudzież łomotu ciężarówek w Gosiewie (!) Jako miękka parówa muszę zaznaczyć również, że z dzieciakami to się wybawiłem jak nie wiem co, aż Zu zapomniała co to Tatuś Pracowy, tak była zachwycona tym Długoweekendowym.
 
A nic nie zapowiadało, że będzie tak fajnie...

W punktach wartych odnotowania wyglądało to bowiem tak:
- w drodze do Gosiewa dostałem swój pierwszy mandat w życiu! Na jakiejś wiosce przed Mogielnicą zostałem byłem postrzelony z suszarki na 200 zł i 6 punktów karnych, za śmieszne 34 km/h ponad dozwolone 50. W ramach ciekawostki dodam, że utargowałem 100 zł (miało być 300), a o punktach dowiedziałem się następnego dnia rano jak wreszcie raczyłem obejrzeć sobie mandat – Pan Policjant Ciekawski („Gdzie pan pracuje?” „Co pan robi?” „Dużo pan zarabia?” „A żona pracuje?”) nie raczył mnie bowiem o punktach poinformować. Tak się o tą stówę dochodzilim...
- Babcia moja ostatnia-osobista, mnie taki numer wywinęła, że dwie godziny po moich odwiedzinach trafiła do szpitala z podejrzeniem udaru mózgu, po czym leżała nieprzytomna, po czym miała niedowład lewej strony ciała i migotanie przedsionków, po czym jej się po dwóch dniach poprawiło, cofnęło i sytuacja jest stabilna aczkolwiek co się nadenerwowałem i najadłem strachu to moje. Może ja jej nie powinienem odwiedzać? Tak sobie później pomyślałem...
- szpitale są gówniane na maksa, a szpital w Gosiewie to już szczególnie. Choć Pan Ordynator Oddziału Wewnętrznego Części II, bardzo był konkretny i miły.
- spotkalimy się z rodzinką i przyjaciółmi najbliższemi, i normalnie nawet raz porządnie łba nie urwałem (sic!) (chociaż jak my nawiedzali Kasterów, to byłem bliski, bo po gorzkiej i czystej zaczęli my już z Panem Domu szyje piłować bimbrem... ale jednak nie wyszło.)
- nawet na ćwiartce grilla nie bylim, a kiełbasę jadłem tylko raz i to w żenującej formie, bo z wody! Co ze mnie za Polak?! Wstyd.
- zaliczyłem za to tyle różnych placów zabaw, że jak dziś w Hucie siadłem za biureczkiem na krześle, to się dziwiłem czemu się kurna nie kręci i rozglądałem się gdzie tu jest zjeżdżalnia!
- nałazlilm się tyle, że mi jeszcze nogi z dupy nie wyszły i póki co ciągnę tułowiem jak ślimak (tylko tego śladu nie zostawiam)
- w dzieciach swoich się rozkochałem jeszcze bardziej
- ryja sobie opaliłem

A poza tym to pamiętam, że było gorąco...