13 czerwca 2012

Ogłoszenia parafialne.

Słuchajcie no Misie…

Big sorkęs i sypanie łba popiołem, ale w tym tygodniu mam taką kołomyję, że nie ma kiedy taczki załadować. W sobotę jedziemy bowiem na zasłużony wywczas nad morze nasze ojczyste i mam w związku z tym urlopem (notabene ojcowskim!) mega zapieprz w Hucie, a do tego to wybitnie ekscytujące Euro (jeszcze żadnego meczu nie odpuściłem!), tudzież i inne obowiązki… Także sami rozumiecie...
Może uda się jeszcze coś przed samym wyjazdem skrobnąć, ale myślę że wątpię.
A ponieważ jedziemy na wywczas na bite dwa tygodnie i odcinamy się od świata (nie bierzemy kompa), to najprawdopodobniej przeczytamy się dopiero w lipcu! :(
Poczekacie?

PS. Tylko kibicować mi tam naszym chłopakom ile wlezie, bo musimy wyjść z grupy choćby nie wiem co!

7 czerwca 2012

Piłkarski post przedEurowy!

Wiem, że to wielokrotnie powtarzany banał, ale tym razem jest to prawda, tylko prawda i żadna gówno-prawda - jutro zaczyna się Wielkie Piłkarskie Święto!
Większe niż kiedykolwiek wcześniej. Bo u NAS. W kraju nad Wisłą. Polsce!

Byliśmy dziś komisyjnie zobaczyć jak to wszystko wygląda w przeddzień:


I wygląda to dobrze. Nawet bardzo. Co prawda nie tak dobrze jak My, ale dobrze ;) 
Także OP jest podbudowany, żeby nie napisać zbudowany.
Organizacyjnie damy radę, bo my zawsze dajemy radę! Owszem, może tu i ówdzie szambo gdzieś wybije, ale ogólny wydźwięk i tendencja będą pozytywne. Nie ma innej opcji! 
Damy radę i już!!

Oby tylko czysto sportowo też nam poszło. Zastrzegam od razu, że żadne fajerwerki mi się nie marzą - chcę żeby wyszli z grupy i w ćwierćfinale dali z siebie wszystko. 
I chcę jeszcze, żeby się cieszyli z bramek jak tu:



I byli w tej radości tak kreatywni jak te wariaty z Islandii:



I niech będą mega nieprawdopodobne emocje:





Koszulka reprezentacyjna odprasowana, mole z biało-czerwonego szalika wypędzone, flaga na Focusie zatknięta - jestem gotowy!

Zaczynajmy!



6 czerwca 2012

Mieliście kiedyś trzydniowego kaca?


Ja, Ojciec Prowadzący, w swej niezwykle barwnej i bujnej karierze Tego Co Za Kołnierz Nigdy Nie Wylewał, co najwyżej piłem przez trzy dni (żeby tylko!), ale żeby trzy dni zdychać?! O nie, tego to jeszcze nie grali. Do ostatniej niedzieli. Ale po kolei.

W sobotę pojechaliśmy z Zofią o wczesnej dla nas godzinie 18:30, bez dzieci (podkreślam - bez dzieci!!), na zacną z charakteru swego imprezę. Otóż mama - najlepszej przyjaciółki Zofii, naszej świadkowej od ślubu i matki chrzestnej Tyma w jednym, niejakiej Ani – została była Panią Profesor! Ale nie taką jak w szkole, co to ona jest nauczycielką, a wszystkie kindery mówią do niej „pani plofesol”, tylko taką prawdziwą. Z mianowania przez niejakiego Gajowego. Znaczy się Prezydenta RP. Przez tych co im mgła doczesne życie zasłoniła zwanego nawet Komoruskim. Także wicie-rozumicie – OP gajer jak do trumny, Zofia na wysoki połysk i w ogóle elegancja-francja tudzież pełna profeska. Nomen omen.

Impra była w charakterze swym nie tylko zacna, ale i uroczysta, w eleganckiej sali, eleganckiego hotelu, towarzystwo może nie od razu dęte w rzyć bą-tą, ale kurna jednak głównie same doktory, profesory, prawniki, artysty i inne przedstawiciele high society, a wśród nich my małe, biedne żuczki - drobnomieszczaństwo z Wawra. To znaczy Zofia drobnomieszczaństwo z Wawra, bo OP czyli mła, to już raczej zwykły pszenno-buraczany chłopek-roztropek ze Szkieletczyzny. Do tego średnia wieku chyba mocne 50+, jeśli nie wyżej. Ale nie o tym.

Okazało się było, że ta zacna i uroczysto-elegancka impra, to jak takie małe wesele. Osiemdziesiąt osób na sali, dania gorące, zimny bufet zakąskowo-przekąskowy, opór wina i wódy, parkiet do densów, znany nam dobrze już z dwóch wesel DJ, prezenty dla Pani Profesor, no i w ogóle, stolaty śpiewane, przemówienia, toasty – w zasadzie tylko oczepin nie było. Ale nie o tym.

Nie wiem czy zwróciliście byliście uwagę, ale napisałem wyżej - opór wina i wódy. I tu jest przysłowiowy pies pogrzebany. Bo poza tym, że się obtańcowaliśmy z Zofią jak małe norki, w norkowym You Can (Norka) Dance i na parkiecie przy disco, to my robili prawie wszystko, to poza tym niestety zerwała mi się gdzieś (w tańcu pewnie!) plomba z hamulca bezpieczeństwa i pojechałem po bandzie pt. nadmierne spożycie. Tu mała dygresja - następnego dnia dostaliśmy newsa z pierwszej ręki, że nasz stolik miał największy współczynnik spożycia procentów w stosunku do bezalkoholowych i w ogóle wygrał we wszystkich innych rankingach. Co Wam będę czarował – wyszło z rachunku prawdziwego nieprawdopodobieństwa, że OP (Ojciec Pijący) przyjął był litra na twarz!
Wiem, nie ma się czym chwalić. Nie ma zupełnie... ale wynik robi wrażenie, nie? Niech więc idzie w świat, a co!

Aha, żeby nie było. Wyszedłem byłem stamtąd o własnych siłach jak ostatni sprawiedliwy wśród narodów świata – no PRAWIE nic po mnie nie było widać. Jeszcze w drzwiach mi się cofnęło, tzn. cofnąłem się byłem, bo leciało akurat „Billie Jean” Jacksona, a ja tego numeru nie mogę nigdy przepuścić i porwałem w tany na koniec końców samą Panią Profesor! Wszystko było cacy, pełna kulturka, rąsia, buzia, mankiet na pożegnanie i wszystko zgodnie z protokołem dyplomatycznym, aczkolwiek po przekroczeniu nadproża w naszym Focusie jakimś dziwnym trafem odcięło mi zasilanie...

Pamiętam jedynie (jak przez mgłę), że nas lotna złapała i pan policjant drwił sobie „No jakby mąż miał siłę dmuchnąć, to chyba by skali zabrakło!”, a później to już tylko... ciemność widzę, ciemność...

Niedziela była słaba, to fakt, ale nie była zła. Łeb mnie tylko bolał. Nawet na spacerze byłem! Za to w poniedziałek, jak już wreszcie wytrzeźwiałem, ooo mój bosze... okolice klinicznej śmierci i takie tam inne zejścia. I to wszystko w Hucie! A dziś nieco lepiej, ale wciąż cholernie daleko od normy. No bity trzydniowy kac-morderca. Pierwszy w życiu.

Wnioski końcowe...
Człowiek to jest jednak głupi jak but! I to lewy. Wydaje mu się, że jeszcze pofryga trochę, jak za młodości, a tu już przecież stan ogólny emerycki jest taki, że wyżej własnej dupy nie podskoczysz. No nie ma opcji. Tudzież lewara.
Ale tego niestety głupi jak but człowiek uczy się przez całe życie...