Jezdem
aktualnie po morderczym weekendzie z Drużyną A. Dopiero dziś doszedłem byłem do
się. A było to tak…
Swego
czasu friend mój serdeczny Misiek z Hiszpanii miał pomysła, żebyśmy się
spotkali na weekend w jakimś „wakacyjnym kurorcie” w okolicach Gosiewa, jak oni
będą akurat z gospodarską wizytą w Polszy. I tak zrobilim. Za „wakacyjny kurort”
robił „ośrodek wypoczynkowy” w Oksie, do którego jeździliśmy kiedyś jakoś
dzieci, tudzież późne podlotki. „Ośrodek”, który czasy swej świetności
przeżywał gdzieś w okresie panowania króla Edwarda Gierka, a od tamtego czasu
nie za wiele się w nim zmieniło. Tata Marek, który przyjechał jednego wieczoru
w odwiedziny rzekł był nawet – „Ale skansen! Mieszkacie w skansenie.
Powinniście mieć skóry i maczugi!” Ale nam to zbytnio nie przeszkadzało
– co tam miejsce, ważne towarzystwo. A to było przednie, od piątku do niedzieli
przez Oksę przewinęli się: rodzina Dudixów, Bosska Dags, Ilona + Bartuś, Azylia z Dominikiem,
Czołgista z Moniką, Jerry, Tata Marek oraz stali rezydenci czyli matka
chrzestna blogaska Matylda, rodzina Miśków i rodzina Majkolsów.
Trochę
się działo.
Niezwykle
miło spędziliśmy czas. To po pierwsze i najważniejsze. Z dziećmi i ze sobą
nawzajem. Tak jak to kiedyś bywało, za czasów kiedy jeszcze nie mieliśmy
latorośli, nie rozjechaliśmy się po całym świecie i kiedy w ogóle mieliśmy
więcej czasu.
Poza
tym było wesoło – ale to wiadomo, z Drużyną A zawsze jest wesoło.
Poza
tym wybawiliśmy się z dzieciakami na lądzie i we wodzie (zwłaszcza) – Zu była
już lekko sinawa, ale krzyczała że jeszcze!
Poza
tym nagadaliśmy się po pachy.
Poza
tym nagrillowaliśmy się po migdałki - jadłospis na te trzy dni był stały: dla
dzieci na pierwsze krupnik (Zofia ugotowała całe wiadro) na drugie dla
wszystkich coś z grilla. Krupnik-grill, krupnik-grill, krupnik-grill. Do
wyrzygania. A dookoła skansen. Ale nikt się nie skarżył.
Poza
tym nagraliśmy się w Dixita (jakiś miesiąc temu OP zakupił tą planszówkę
zafascynowany jej zajebistością – polecam wszystkim, kapitalna gra http://www.planszomania.pl/rodzinne/1713/Dixit.html)
Pierwszego wieczoru Misiek (Biały Króliczek) nie miał sobie równych, natomiast
wieczoru drugiego rzutem na taśmę zwycięzcą został OP (Różowy Króliczek).
Poza
tym opiliśmy się bursztynów jak bąki – zwłaszcza Misiek z OPem. A wyniki padały
mistrzowskie!
Poza
tym wspomniani wyżej piwosze w okolicach godziny drugiej w nocy chadzali
codziennie zażywać kąpieli w Oksowym akwenie. Czujecie powagę i zajebistość tej
chwili: cisza jak makiem, noc, las, woda, zacnie świeci łysy, a ty kąpiesz się
nago jak cię Pon Bócek stworzył w cieplutkiej wodzie. Wrrrrr! A zaraz potem
obowiązkowa piana, oficjalne podsumowanie dnia i w okolicach trzeciej rano sru
na kojo.
No
i w ogóle i w szczególe było zajefajnie. Tyle tylko że intensywnie pod każdym kątem i OP wczoraj był bliski zejścia, a nawet na kilka sekund zasnął w Hucie za biurkiem! No główka sama poleciała...
A
na koniec - gag wyjazdu. Matka chrzestna blogaska Matylda pierwszej nocy poszła
była, po zaciekłej grze w Dixita spać do swojego domku, po czym niespodziewanie wróciła
za jakieś dziesięć minut i z rozbrajającym uśmiechem rzekła, pokazując na swe
wypasione kalosze: „Niestety ale sama to ja tych kaloszków nie zdejmę” Okazało
się, że... zassało jej nogi!
Jak już się porządnie wyśmialiśmy, to OP nie bez
problemów kaloszki z Matyldy w końcu ściągnął.