26 lipca 2013

Z cyklu Short Story albo inne Opowiadanka.

Jutro pędzim na wesele Francy. W poniedziałek kierunek Mazury, a później kierunek Bałtyk - dwa tygodnie zasłużonego urlopu!
Żeby nie było, że zostawiam swoich ostatnich wiernych Czytelników z niczem, poniżej specjalnie dla Was świeżuteńkie, krótkie story...


„Pustka”



Facet jechał autobusem. To był akurat rok pecha, chorób i nieszczęść. Jego nieznośnie lepkie i upalne lato. Autobus pełen ludzi. Poranek. Wszyscy jeszcze rześcy i umyci - pachniało znośnie, nie to co popołudniu. Facetowi spodobała się kobieta. Urody dość przeciętnej. Ale on tak miał. W zasadzie podobały mu się te kobiety, na które mało kto zwracał uwagę. Tak wydawało się bezpieczniej. Wystarczyło już, że żonę miał ładną i musiał zmagać się z jej atrakcyjnością, a swoją zazdrością. Nie cierpiał tych spojrzeń rzucanych w jej stronę przez mężczyzn na zakupach czy spacerze. Tych uśmieszków. Nienawidził gdy mu mówili – Ładna ta pana żona. Denerwował się wtedy i szukał dziury w całym. Ładna żona to nic dobrego.



Kobieta, którą wypatrzył w autobusie idealnie wtapiała się w tłum. I w tło. Na nią nikt nie patrzył. Nikt jej nie podziwiał. Miała wąskie usta i szare oczy. Jak większość przeciętnych kobiet tego lata, czytała „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Facet nigdy nie widział jej wcześniej, mimo że jeździł tą samą linią o tej samej porze od ośmiu lat. Ładna, pomyślał zerkając jej w dekolt i wysiadł.



Przeszedł ruchliwych skrzyżowaniem na drugą stronę. Na przystanku w kierunku jego pracy czekali już ci co zawsze. Murzynka z piersiami jak kule do kręgli, chłopak który udawał że nie widzi koleżanki ze szkoły, koleżanka tego chłopaka (ewidentna kujonica), niski przesadnie wystylizowany grubasek (gej) i Dziewczyna W Żałobie (na czarno, w tym samym zestawie od dobrych dwóch lat). Powietrze pachniało benzyną i świeżo ściętą trawą. Echo niosło skądś dźwięk kosiarek. Facet zaczął odczuwać w sobie pustkę. Tą samą co od jakiegoś czasu. Ale nie taką jakby ktoś rozciął mu mostek, rozchylił żebra, wyłyżeczkował dokładnie i z powrotem zamknął. Pustkę w głowie. W myślach. W swoim bycie. Klasyczną, totalną nieobecność.



Podszedł do niego ten sam co zawsze wysoki, stary metalowiec i poprosił o papierosa. Facet jak zwykle odpowiedział że nie pali. Metalowiec odszedł kołysząc siwą kitką spiętych włosów i pogardliwie spluwając na boki. Przyszła też, ta starsza, gruba pani ze schorowanymi nogami. Powiedziała do faceta - Dzień dobry. Odpowiedział jej grzecznie. Nie znali się i nigdy nawet nie rozmawiali ze sobą. Kilka lat temu ta pani pomyliła go z kimś innym mówiąc mu dzień dobry, on jej machinalnie odpowiedział i tak już zostało. Pozdrawiali się codziennie. Czasem uśmiechali do siebie. Zwykła ludzka uprzejmość. Nic poza tym.



Podjechał autobus. Facet ruszył do drzwi, ale po dwóch czy trzech krokach zawahał się. Stanął. Nie wsiadł. Poczekał aż odjedzie. Siadł na ławce pod przystankiem. Poczuł ssanie w żołądku. Zemdliło go. Odbiło mu się nieprzyjemnie. Jakiś czas temu myślał, że to wrzody, a może nawet jakiś nowotwór. Kompleksowe badania wykazały jednak, że wszystko jest na swoim miejscu, zdrowe i w najlepszym porządku. Lekarz zasugerował nerwicę żołądka i kazał się nie stresować.



Facet rozejrzał się nerwowo w około jak surykatka. Postanowił nie iść dziś do pracy. Dziewięć godzin z samymi kretynami, którzy podczas pół godzinnej przerwy obiadowej organizują szybkie mini-turnieje w ping-ponga na pieniądze, gdy on w tym czasie żując kanapkę wyszukiwał na Allegro starą porcelanę. Kto by to wytrzymał? A on już tak osiem lat.



Za przystankiem był duży kawał trawnika a za nim spora kępa liściastych drzew. Facet poszedł tam ewidentnie przygnębiony. Spuszczona głowa. Wolny krok, stopy ciągnące się jak krówki. Ciągutki. Patrzył uważnie na trawnik jakby chciał znaleźć na nim jakąś monetę, ale poza zasuszonymi odchodami psów nie natknął się na nic innego. W końcu wszedł między drzewa i niskie krzaki. Usiadł na ziemi. Z czarnej torby wyjął telefon komórkowy i wyłączył go. Położył się podkładając sobie pod głowę torbę. Starał się przypomnieć twarz kobiety z autobusu, tej która wpadła mu w oko, ale jakoś nie mógł. W głowie ciągła pustka. I tylko od czasu do czasu jakieś cienie przemykające z cichym chichotem. Między drzewami zauważył przelatujący samolot pasażerski. Boeing 737, pomyślał facet, bo poza porcelaną znał się również na samolotach. Nawet nie wiedział kiedy zasnął.



Obudził się wystraszony niesamowicie realnym snem, który mu się przyśnił. Był to rodzaj dynamicznie nakręconego teledysku przedstawiającego różnorakie rodzaje śmierci lub trwałego uszkodzenia ciała u obu jego córek. Wypadek samochodowy tej starszej, upadek z drzewa młodszej, potrącenie na pasach, zakrztuszenie rybią ością, utopienie w jeziorze, nie udany skok na bungee, wywrotka na motorze, pośliźnięcie na schodach, pobicie ze skutkiem śmiertelnym, morderstwo z premedytacją, zaczadzenie, samobójstwo, porażenie piorunem, lawina w górach, wada serca, zakrzep, sepsa, krwotok, przedawkowanie narkotyków, zdławienie wymiotami, nowotwór, zatrucie, ukąszenie jadowitego węża, malaria, porażenie prądem, postrzelenie i jeszcze inne, których nie mógł sobie przypomnieć. Facet poczuł się jeszcze gorzej niż wcześniej. Do wszechobecnej pustki bytu dołączył demon strachu przed przedwczesną śmiercią dzieci. Przytłaczający. Paraliżujący. Trzeba by to zapić pomyślał. Cóż było robić innego.



Przeciskając się z powrotem przez krzaki natknął się na wysuszone truchło kota. Jakoś nie zauważył go wcześniej. Dostrzegł za to jak pustym, kocim oczodołem wędruje szybko czerwona mrówka. Przyklęk na jedno kolano i zaczął szeptać słowa modlitwy. Poza porcelaną i samolotami, kochał też koty.



Pojechał do baru piwnego „U Rysia”. Tego obok tramwajowej pętli przy osiedlu. Zamówił to co zwykle. Duże piwo i dwie pięćdziesiątki wiśniówki. Usiadł tam gdzie zawsze. Pod jedynym nie zaklejonym reklamami browarów oknem. Plecami do drzwi wejściowych. Pochylił głowę nad kuflem i kieliszkami niczym nad monstrancją. Wyszeptał coś do siebie i zdecydowanym ruchem przyjął wiśniową hostię. Wypuścił powietrze. Wzniósł głowę do góry. Wyczekał w tej pozycji kilka sekund i delikatnie zatopił drugi kieliszek z wiśniówką w kuflu pełnym piwa. Patrzył spokojnie jak podnosi się piana. W nim samym podobnie podnosił się właśnie poziom chęci stania się przezroczystym. Przezroczystym i kruchym niczym szkło.



Po trzeciej czy czwartej kolejce piwa i podwójnej wiśniówki dosiadł się do faceta człowieczek. Podobny do niziołka. Niski, krępy, nie wywrotny. O twarzy podobnej do elewacji przedwojennej kamienicy. W kąciku jego ust zwisał smętnie niedopałek papierosa. Facet i człowieczek patrzyli sobie w oczy nieprzerwanie przez dobrych kilkadziesiąt sekund. W milczeniu. W końcu facet nie wytrzymał i mrugnął. Człowieczek wstał, powiedział do siebie chrapliwym głosem - Jebane inteligenty! - i wrócił do wysokiego krzesła stojącego przy barze. Wspiął się na nie zwinnie jak małpa i powiedział coś do barmanki wskazując głową na faceta. Spojrzenie barmanki mówiło wszystko. Trzeba się było zbierać do domu.



A do domu było niedaleko. Przejść przez ulicę, kawałek wzdłuż bloku, przeciąć plac zabaw i już.



Na schodach facet potknął się i wywrócił. Narobił przy tym hałasu. Później nie mógł trafić kluczem do zamka, ale w końcu otworzył drzwi. Nie zapalał światła tylko oparł się o szafę i zdjął buty. Wszedł do dużego pokoju z aneksem kuchennym. Uśmiechnął się przepraszająco do kobiecego manekina siedzącego przy stole pod oknem. Podszedł niepewnie do łóżka, na którym leżały dwie porcelanowe lalki – jedna mniejsza, druga większa. Nachylił się i pocałował obie w policzki. Położył się obok i momentalnie zasnął.



Śniły mu się rzeczy dużo bardziej realne od tych, które miały miejsce w jego własnym życiu.




KONIEC.

17 lipca 2013

I to cała tajemnica...

Nie piszę bom zarobiony. Wielkimi krokami zbliża się urlop i trzeba narobić się na zaś.
Nie piszę, bo mnie wkurwia ten cały 2013, który jest rokiem chorób i nieszczęść i choć już minął półmetek, to skurwiel dalej nie odpuszcza.
Nie piszę, bo mnie ręce opadajo...

PS. Ale nie abdykuję.

3 lipca 2013

Jajeczka do złożenia.



Zu podczas wspólnej kąpieli z Tymem pyta się Zofii:


- Mamooo, mogę dotknąć Tymka siusiaka?

- Nie. No chyba, że Tymek ci pozwoli.

- Pozwoli… - przekonuje Zu i nie czekając na reakcję brata od razu łapie go za klejnoty.

- Hi, hi, hi! On tam ma jejeczka?? Kiedy je złoży?