Odkąd
w marcu zająłem się byłem pisaniem o książkach na portalu naTemat, automatycznie
i brutalnie porzuciłem czytanie tygodników opinii i gazet. Totalnie.
Rzuciłem
nawet swoją ukochaną „Politykę”, którą czytałem od zawsze, czyli od kiedy
nauczyłem się czytać! (z tego miejsca przepraszam za to serdecznie redaktora
naczelnego Baczyńskiego oraz całą redakcję, a zwłaszcza Janinę Paradowską i
Mirka Pęczaka, których to chwaląc się, a jakże poznałem byłem osobiście). Nie
mówiąc już o „Wprost”, „Przekroju” i „Wyborczej”. Mało tego, przestałem nawet
czytać je w necie. Nie było innego wyjścia.
Żeby
przemielić te wszystkie książki, aby być na bieżąco z czytaniem i recenzowaniem
kolejnych nadsyłanych nowości i żeby pisać na naTematowym blogasku regularnie -
bo jak mawiali klasycy blogosfery "regularność sprzyja poczytalności" - trzeba było skupić się na
książkach i tylko na książkach, w 110 procentach.
Nawet jak miałem przeczytać
sposób przygotowania kaszki Tymka wydrukowany na pudełku, wolałem sięgnąć po
aktualną lekturę. I tak suma sumarum Tymi jadł tę breję (bo on zasadniczo je,
przepraszam pochłania, wszystko) a ja jednak byłem te kilka zdań do przodu.
Po
podjęciu tej drastycznej decyzji o zaprzestaniu czytania czasopism i gazet
byłem ciutkę załamany – no bo jak to ja, człowiek który całe dotychczasowe
życie musiał, chciał i lubił wiedzieć co w trawie piszczy i był namiętnym
pożeraczem magazynów wszelakich (od „Party” i „Show” poprzez „Teraz Rock”,
poprzez wszystkie tygodniki opinii (no poza „Newsweekiem”), aż po Duninową
„Lampę”) stanie się teraz prasowym abnegatem? Gdzie zaprowadzi mnie to
kompletne embargo na informacje (przecież wcześniej przestałem już oglądać wiadomości
w TV)? Czy stanę się jakimś ignorantem? Intelektualnym ciemniakiem? Zwyczajnym
debilem? Co to ze mną będzie? Co z tym Majkolsem? Pytałem się sam uderzając w
pompatyczno-dramatyczne tony.
Odpowiedź
przyszła już po dwóch czy trzech tygodniach – odkąd mniej wiem stałem się
jeszcze bardziej szczęśliwym człowiekiem!
Serio!
Mam spokojny sen i lżejszą głowę. Teraz głównie zajmują mnie dzieci, żona,
rodzina, no i literatura ofkors. Wszystko inne fruwa mi wokół pompki, tudzież
zwisa obojętnym kalafiorem. A najczęściej prawie o niczym zwyczajnie nic nie
wiem. Wczoraj np. przez przypadek dowiedziałem się trochę o tym rzekomym trotylu
– Szanowna Teściowa chciała mnie wciągnąć w dyskurs na ten temat, ale musiała
zadowolić się monologiem, bo zięciu ani me ani be ani kukuryku!
Owszem, włażę
np. na naTemat widzę te bijące po gałach zajawki i lidy, ale nie otwieram, nie
klikam, nie wchodzę, nie czytam, „ja proszę państwa to pierdolę” - jak
melodeklamował wieszcz Marcin Świetlicki – dziś jestem w nastroju
nieprzyswajalnym newsy.
A ponieważ dobrze mi z tym, mam nadzieję, że tak już zostanie.
Wolę
zagłębiać się w takie stosiki jak poniżej niż czytać po raz n-ty o Smoleńsku, Jarku,
Donku i całym tym badziewiu.
PS. No dobra przeglądam bądź czytam "Duży
Format", sobotnią "Wyborczą" i poniedziałkowy sport w tejże. Raz w tygodniu czytam
w piekarni (!) recenzje książek z "Newsweeka" i "Wprosta". W środy w tej samej
piekarni przekartkowuje całą „Politykę”. W necie czytam jedynie blogi i portale
książkowe.
A
tak z głupiej ludzkiej ciekawości, zapytam jeszcze na koniec czy ktoś z Was czyta blog Ojca Czytającego
na naTemacie?