26 lutego 2013

Z życia wzięte cz. 3



Tymek wyglądał strasznie.
Jakby go ktoś całego pedantycznie obił kijem bejsbolowym i poczekał aż pojawią się krwiaki. To było pierwsze OP skojarzenie. Drugie, że zapadł na jakąś egzotyczną chorobę. Wyobraźcie sobie ciało pokryte wielkimi plamami w kilku odcieniach czerwieni. Nogi, ręce, brzuch, plecy, kark. Łącznie z twarzą. Do tego plamy te lekko spuchnięte (takie pęcherze się nad nimi robiły) i rozpalone przy dotyku. MA-SA-KRA. Uwierzcie na słowo. Masakra. Widok nie do zapomnienia…

A reszta już w dłuuuuugim skrócie żeby Was dalej nie męczyć i nie martwić.

Długo nie było wiadomo co to jest. Jeszcze w piątek mówili nam, że to prawdopodobnie pokrzywka krwotoczna, być może spowodowana alergią na jakiś lek – stawiali początkowo na nurofen, lub alergią na coś nieokreślonego. Natomiast nie mówili nam, a dało się to wyczuć z rozmów, że na razie kompletnie nie mają pojęcia, co to jest i jak to leczyć. Jednocześnie mówili też, że byli naprawdę mocno przestraszeni, że to sepsa, bo objawy były bardzo podobne do posocznicy, a poza tym w Wawie były/są ogniska zapalne meningokoków, które wywołują sepsę, a z sepsą jest ponoć tak, że na działanie jest od 3 do 5 godzin, później to już kapota. Pewna śmierć. Dlatego mówili nam, że trzeba koniecznie zaszczepić dzieciaki na meningokoki, ba, jedna pani ordynator powiedziała, że sama się zaszczepiła i że dorośli też powinni.
Oczywiście Zofia z Tymem zostali w szpitalu – ponieważ przypadek był dziwny i nierozpoznany, dostali pokój jedynkę (co było szczęściem w nieszczęściu, bo w nie wiele większych pokoikach od tej jedynki potrafiło być troje chorych dzieci + trzy matki – 24h na dobę!). Mieli więc „komfortowe” warunki - jeżeli mówimy o komforcie spania na karimacie na podłodze (Zofia), w składzie mama + dziecko.
W weekend jak to w polskich szpitalach nie wiele się działo poza tym, że plamy zaczęły ustępować. Ale w niedzielę nagle pojawiły się nowe na buzi, rączkach i niejako wyłażąc spod tych starych – było to wynikiem tego, że obniżyli mu zbyt mocno dawki podawanych sterydów. Po sobotniej radości, że jest lepiej, przyszedł więc niedzielny kryzys i załamanie wiary w szeregach.
Od poniedziałku zaczęła się seria badań (pobierania krwi, moczu i jakiś tam konsultacji) oraz seria mega męczących odwiedzin. Tymek był przez poniedziałek i wtorek jak jakaś małpka w cyrku – ciągnęły do niego zastępy kolejnych lekarzy i stażystów tudzież istne pielgrzymki studentów medycyny na praktykach. Każdy z nich chciał zobaczyć, dotknąć, usłyszeć i powąchać TEN DZIWNY PRZYPADEK. Młody był przez to wykończony, Zofia chodziła jak tygrys po klatce i w ogóle byliśmy mocno podenerwowani, choć z drugiej strony dawaliśmy go oglądać, no bo niech się białe fartuchy dokształcają i wiedzą o co kamą – wtedy może pomogą szybciej i skuteczniej innym dzieciakom w podobnych przypadkach.
W środę pojawiło się rozpoznanie choroby – zapalenie naczyń krwionośnych skóry o charakterze pokrzywkowym, wywołane wirusem złapanym od kogoś - Zuzki, która co jakiś czas przynosi coś z przedszkola, nas, albo po prostu złapanym z powietrza. Dziwne co nie? Jakiś tam zwyczajny wirus i takie objawy?? Okazało się, że Tymianka organizm, a w zasadzie układ immunologiczny, ma jakąś taką niedoskonałość w sobie (nie jest to wada genetyczna), iż może reagować w tak dramatyczny sposób na zwykłego wirusa. Choć białe fartuchy mówiły, że nastąpiła tu też pewna kumulacja – chorował od dłuższego czasu, brał dużo różnych leków, miał mocno obniżoną odporność itd. plus złapał kolejne gówno, które spowodowało przekroczenie masy krytycznej i te wylewy krwi pod skórą. Oczywiście nie da się tego wyleczyć, czy temu zapobiec i nie wiadomo czy to będzie powracać czy nie. Może już się nigdy nie zdarzyć, a może jeszcze kiedyś zaatakować. Who knows? Na moje pytanie co można robić kiedy nie daj Bóg do tego kiedyś jeszcze dojdzie, pani doktor odpowiedziała – natychmiast do szpitala! Czyli żyjesz na takiej małej bombie - nie wiadomo czy wybuchnie, czy nie, a jak już pierdolnie to nic nie możesz zrobić. Tylko szpital. Super.
W tak zwanym międzyczasie plamy ładnie się wchłonęły i zniknęły (co było niezwykle optymistyczne, bo początkowo mówili nam że nie wiadomo jak to będzie, do miesiąca mogą się nawet wchłaniać) ale i tak sporo się jeszcze działo – sprawdzali czy nie ma żadnego krwotoku wewnętrznego (no bo skoro pod skórą, to może też gdzie indziej), obserwowali powiększoną wątrobę i śledzionę (zmniejszyły się), zastanawiali się czy nie przetaczać mu krwi bo miał słabe wyniki (na szczęście poprawiły się),  monitorowali mega biegunkę, której dostał i dawali kroplówki żeby zapobiec odwodnieniu, wysłali karetką na konsultacje dermatologiczne do innego szpitala, dwukrotnie robili testy na rota wirusa, co chwila kuli, krwi upuszczali na różnorakie badania i takie tam inne jupy.
Minął tydzień i pojawiła się szansa na wyjście, nasza pani doktor prowadząca chciała wypuścić Tyma i Zofię na przepustkę (ucieszyliśmy się jak małe psiaki z pierwszych pcheł, bo Tymek i Zofia mieli już dość swojej "celi" i szpitala w ogóle, OP krążenia w obłąkanej pętli Huta-Szpital-Hacjenda-Szpital-Hacjenda-Huta, Zuza odstawienia na "boczny tor", a poz tym wiadomo - nie ma jak domu!) ale pani ordynator powiedziała ni kuta. Bierze cały czas sterydy ma potężną biegunkę, lepiej mieć go pod ręką – zostajecie na weekend. I zostali. 
Wyszli dopiero w poniedziałek i to tylko na przepustkę, na której Tymi jest do dziś. Wypisu nie ma. Co kilka dni jeżdżą na kontrolę. Póki co wszystko jest dobrze. Tymek jest już pogodny, wygląda zdrowo, wkurza się i dokazuje jak dawniej… i niech już tak zostanie. Jedyny efekt uboczny to fakt że po sterydach, które nadal bierze, ma mega łaknienie. Je jak dorosły. W zasadzie je cały czas. A gębę ma już jak Kalisz…

PS. Co nas kosztowała zdrowia psychicznego i fizycznego ta jego choroba i te 10 dni szpitala, to sami wicie-rozumiecie, chyba nie trzeba pisać. On już chyba w formie, my jeszcze nie do końca. Nie życzę więc nikomu podobnych przejść. 
Zdrowie jednak najważniejsze!


22 lutego 2013

Z życia wzięte cz.2



Na dźwięk hasła SEPSA OP poczuł się jakby dostał przysłowiowym obuchem w łeb. Zbladł jak ściana. Od razu poczuł strach. Zofia rozłączyła się, a OP na nogach jak z waty pobiegł do Fordziaka i ruszył do szpitala.
W samochodzie rozpoczął głośną mantrę – „Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze. Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze.” I tak wkoło. Non stop. Bez przerwy. Uważając jedynie żeby nie jechać zbyt szybko i nie rozwalić się samochodem. „Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze. Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze.” Tylko na tym zasadniczo się skupiając. Aż do nagłego, niekontrolowanego wybuchu płaczu.
Tak. Bo język swoje, a mózg swoje. Język miele „Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze. Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze.” A w myślach „On może umrzeć! Przecież na sepsę głównie się umiera”. I właśnie wtedy płacz.
Rodzic o siebie i nikogo innego nie boi się tak, jak o swoje dziecko. I gdy taki strach, strach najwyższy siada mu okrakiem na barkach, to rodzic może stać się emocjonalnie kruchy jak porcelana. A porcelana czasem robi bęc. I już. Więc chwilowy niekontrolowany płacz. A za chwilę znowu „Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze. Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze. I weź się kurwa w garść!”
OP stara się więc wziąć w garść. Nagle czuje od czubka głowy do pasa wyraźne mrowienie. Serio. Nigdy wcześniej nie miał czegoś takiego. Mrówki absolutnie wszędzie poza nogami.
Przychodzi sms. Drżąca ręka wciska klawisze telefonu, czyta „Na 90% to nie jest sepsa, ale robią kolejne badania żeby mieć pewność”.
I ulga. I strach ciut mniejszy. Ale mantra dalej „Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze. Nic mu nie będzie, wszystko będzie dobrze.”
Kolejny sms. Chwila niepewności i „To nie sepsa. Ale dalej nie wiedzą co to jest.” Jest dobrze. Chociaż nie jest dobrze. Mrowienie ustępuje. Strach, nerwy i stres pozostają.
OP jeszcze nie skręca tam gdzie powinien, gubi drogę, kluczy, aż w końcu podjeżdża w najbliższe okolice szpitala przy Działdowskiej.
Dzwoni telefon, Zofia nieco spokojniejsza „Póki co sytuacja opanowana. Dostał jakieś sterydy i leki antyhistaminowe. Te plamy już się nie powiększają. A Tymuś już tak nie płacze. Żebyś wiedział co się tu działo – skakało przy nim czworo lekarzy i cztery pielęgniarki, bali się że to sepsa. Normalnie jak na filmie jakimś się uwijali. A wiesz co mi powiedział jeden doktor, jak go zapytałam czy to może być sepsa? Że gdyby to była sepsa, to pewnie już by nie żył! Wyobrażasz sobie? I oni ciągle nie wiedzą, co to, mówią że jeszcze nie widzieli takiego przypadku. Robią jakieś kolejne badania, dokładną morfologię. Przychodź tu, jesteśmy w izolatce, trzecie piętro, oddział kliniczny pneumologii i alergologii. Tylko się nie przestrasz jak go zobaczysz.”
OP bierze torbę z bagażnika i nagina. Wbiega do szpitala, nie bez problemów znajduje właściwy oddział (w pewnym momencie wpada w jakieś drzwi a tam jakiś pielęgniarz krzyczy – „Proszę pana, gdzie pan wchodzi tu jest blok operacyjny!”), w końcu trafia do izolatki, widzi Tymka w łóżeczku…
I w płacz.

cdn.

20 lutego 2013

Z życia wzięte cz.1



Jest 8 luty 2013. Piątek.

OP kończy odśnieżać przed Hacjendą. Z okna spogląda na niego Zofia z uśmiechniętym od ucha do ucha Tymkiem. OP wchodzi do domu po plecak. Zofia rzuca mu znad przewijaka:
– Tymuś dostał jakiegoś dziwnego uczulenia… czy pokrzywki.
- Dużo tego?
- Nie, kilka plamek. Ale chyba pojadę z nim do lekarza.
- Ok. Daj znać. Spadam, bo i tak jestem już spóźniony.
OP spada do Huty.
Z Huty dzwoni do Zofii.
- I co?
- Na 10:20 mamy umówioną wizytę w Enel-Medzie.
Po jakimś czasie OP odbiera telefon od Zofii.
- Słuchaj, mamy skierowanie do szpitala!
- Coo?!
- Strasznie mu się te plamy powiększyły, ma już na całym ciele, brzydko to wygląda. Będziesz mi musiał przywieźć rzeczy do szpitala.
- Poczekaj, spokojnie, daj mi znać co powiedzą Ci w szpitalu.
OP myślał sobie naiwnie, że to będzie podobny przypadek jak jego zdarzenia alergiczne, które kończyły się na podaniu zastrzyku w szpitalu i po półgodzinnej obserwacji zwolnieniem do domu.
Dzwoni Zofia.
- Jesteśmy w szpitalu, ale nie chcą nas przyjąć, bo dziś nie ma przyjęć i nie mają miejsc. Poprosiłam żeby go chociaż obejrzeli tu na izbie, bo to naprawdę wygląda coraz gorzej, czekam na lekarza, o idzie, oddzwonię.
Za jakiś kwadrans.
- Wygląda to aż tak beznadziejnie, że jednak nas przyjęli, kompletnie nie wiedzą co to jest, zaraz go obejrzą lekarze z oddziału, jedź do domu po rzeczy i przyjeżdżaj tu szybko.
OP zwalnia się z Huty i nagina do Hacjendy.
Dzwoni po drodze do Zofii, ale ta nie odbiera.
OP dodzwania się w końcu, jak już jest w Hacjendzie.
- Mikołaj fatalnie to wygląda, jest coraz gorzej, a oni w ogóle nie wiedzą co to jest! (w tle srogi płacz Tymka)
- Jak to jest coraz gorzej, w jakim sensie?
- W każdym. Tymek wygląda strasznie. Nie wiedzą co mu podać. Ogląda go kolejny lekarz. Przyjeżdżaj! (w tle srogi płacz Tymka)
OP zaczyna być mocno zasrany - Zofia ostoja spokoju i opanowania wydawała się być ciut spanikowana. No i powiedziała do niego Mikołaj. Musi być mega poważnie.
OP pakuje pośpiesznie torbę do szpitala. Już ma wychodzić kiedy znowu odzywa się telefon.
- Jest źle.
- Jak to źle?
- Bardzo źle, wiesz co tu się dzieje?!?!
- Co ty gadasz?!
- Właśnie podają mu takie leki jakby miał sepsę!!

cdn. 

6 lutego 2013

Lista przebojów dzieci Majkolsa cz.3


 
Dziś Tymon.

Tymon-Ancymon siłą rzeczy brał udział w muzycznym edukowaniu Zuzki-Tyfuski. Głównie spokojnie się przyglądał. Ożywił się trochę jedynie przy „Single Ladies” Beyonce, ale bądźmy sprawiedliwymi wśród narodów świata – któż z facetów nie ożywiłby się choć trochę przy pierwszej odsłonie Jej Szerokości Królowej Pupy Beyonce I? No który? Chyba tylko Stevie Wonder. Może jeszcze Farinelli…

Jak już przerobiliśmy hity Zu, to OP postanowił uhonorować Tymoniusza Cierpliwego premierowym odsłuchem klasyki rock’n’heavy prosto z piekła rodem i zapuścił synkowi to:



TO, mało nie wyrwało Tyma z pampersa! Chłopak oszalał. Najpierw zrobił oczy jeszcze większe niż ma (a ma spore!), zaraz po tym dostał bananozy gębowej (czyli permanentnego uśmiechu) i zaczął rytmicznie podskakiwać coś tam sobie gulgając pod nosem po swojemu.

No to OP poszedł za ciosem i zapodał Tymiankowi jeszcze to:


Identyczna reakcja jak przy „Hells Bells” plus pozornie mało skoordynowane potrząsanie głową! Serio. Trzeba było to zobaczyć!

Ale w sumie nie ma się czemu dziwić i wybór „ejsi” ze strony OP też nie był zupełnie przypadkowy – ojcem chrzestnym Tyma jest przecież Dj Pidżama, największy fan Angusa i jego kamandy w strefie Schengen! Zresztą pilne Czytelniczki i pilni Czytelnicy powinni pamiętać Pidżamy i OPa wspólną rock’n’rollową podróż na koncert tychże w czeskiej Pradze.

Modlimy się teraz we dwóch z Pidżamą żeby chłopaki pociągnęli jeszcze z dziesięć lat, to na koncert AC/DC pojedziemy wtedy we trzech! To by się dopiero działo – Tymek sam pod sceną, a my w punkcie pierwszej pomocy, na noszach z kubkami glukozy w rękach… Ech!

PS. Po tej inicjacji jak już siadamy z Tymem do Youtuba, to oglądamy sobie kolejne odsłony tego koncertu z River Plate. Co by nie powiedzieć ci Latynosi, to biją wszystkie inne publiki na łeb.