26 kwietnia 2012

Ona i on.

Ojciec i córka. Od jakiegoś roku widuję ich systematycznie na mojej stałej autobusowej trasie do Huty. Wsiadają,  jedziemy razem przez trzy przystanki, ja wysiadam, oni jadą dalej. Ojciec jest gdzieś tuż po czterdziestce. Z wyglądu trochę nieszablonowy. Nie jakiś tam ekstrawagancki, ale nieszablonowy. Zawsze oryginalne nakrycie głowy – zimą dziergana peruwianka, ostatnio zawadiacki kaszkiet. Rogowe okularki. Śniada twarz, lekki zarost i solidna kozia bródka. Fajne ciuchy. Bez przegięcia w stronę - mam już ponad cztery dychy, ale noszę się jak dwudziestolatek - aczkolwiek raczej luzak. Córka jakieś sześć może siedem lat. Ksero tatusia. Tylko nie śniada, a blada. Takie same oczy, taki sam obrys twarzy. Podobne rogowe okularki. Tylko brody nie ma. Typ nieśmiałej-inteligentnej. Na pewno nie przemądrzała kujonica. On odwozi ją do szkoły. Często-gęsto dźwiga za nią plecak.

Dobrze mi się na nich patrzy.

Najczęściej rozmawiają ze sobą o czymś. I wygląda to zazwyczaj poważnie. Ona skupiona na tym co mówi ojciec, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w dal. Kto wie, może wizualizuje sobie to co słyszy. On mówi do niej powoli, z pozorną blazą, ale gdzieś podskórnie – czuję to, niezwykle jest skoncentrowany. Starannie dobiera słowa. Od czasu do czasu młoda przerywa mu te wykłady dopytując o szczegóły. Kilka razy dobiegło mnie to, o czym rozmawiają.  Najprościej pisząc - tłumaczy jej świat. I robi to naprawdę mądrze i bardzo fajnie.

Bywa też, że rzucają do siebie jedynie półsłówkami w stylu – Patrz ile kaczek? - Dużo. A poza tym milczą. Ale widać, że to milczenie też czemuś służy. Niby nic i cisza, ale czuć bliskość. Są w tym milczeniu jak para najlepszych przyjaciół. Bo jest przecież tak, że z prawdziwym przyjacielem to i pomilczeć sobie jest fantastycznie. Nieprawdaż?

Nie obściskują się, nie całują, nie przytulają, ale czuć wyraźnie wzajemne ciepło i miłość. Po tym jak na siebie patrzą. Ona z podziwem i bezgraniczną ufnością. Gdy już spogląda, to wpatrzona jest w ojca jak w obrazek. On z nieśmiało skrywanym zachwytem i bezgraniczną czułością. Kto wie może uważają, że autobus to nie jest najlepsze miejsce, do obnoszenia się ze swoimi uczuciami, że ich uczucie nie jest na pokaz, dlatego pozostają jedynie przy tych spojrzeniach. Może tak, a może nie.

Nie wiem zupełnie dlaczego, ale od początku dorobiłem sobie do nich następującą historię. On miał żonę, a ona miała mamę. Ona miała ją krótko, on nieco dłużej. Nie, ona (żona/matka), nie umarła. Nic z tych rzeczy. Odeszła od nich. Po prostu, pewnego dnia wrócili ze spaceru, placu zabaw, ze sklepu, a jej już nie było. Nie zostawiła nawet kartki, żadnego śladu, nic. Spakowała się i wyszła. Kamień w wodę. To dlatego zarówno u niej jak i u niego, maluje się na twarzy ten stały melancholijny cień smutku. Jakby w każdej minucie zadawali sobie pytanie – dlaczego? Jakby ciągle rozkminiali, które z nich popełniło błąd. Czy to przez niego, czy może przez nią? A może przez coś zupełnie innego. Przez coś o czym kompletnie nie mają pojęcia, bo mieć go nie mogą, a mimo tego próbują to wymyślić i jakoś nazwać. No. A dalej to już rzekłbym standardowo. On rezygnuje z kariery - a był przecież świetnie rokującym managerem na stanowisku dyrektorskim w dużej międzynarodowej firmie. Ponieważ z wykształcenia jest grafikiem, nocami dłubie na kompie, a w dzień zajmuje się córką. Odsypia kiedy ona jest w szkole. Zarabia ułamek tego co zarabiał i mógłby zarabiać, ale jest z nią. To jest w tym wszystkim najważniejsze.

Ta opowieść nie ma żadnej puenty. Po prostu z kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu osób, z którymi codziennie "mijam się" na mojej stałej autobusowej trasie do Huty, oni są moimi ulubieńcami.

Dobrze mi się na nich patrzy. 

10 komentarzy:

  1. może tak być..:) a kiedy Ty swoją córę zaczniesz odwozić do szkoły... G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze trochę... póki co odwoziłem ją do przedszkola ale teraz Zofia robi za driver'a ;))

      Usuń
  2. Jeżdżąc do pracy autobusem miejskim też spotykam często te same osoby.Przed macierzyńskim miałam taką ulubioną parę,teraz niestety już ich nie widuje:(Ileż ja sobie teorii dorobiłam do ich związku,wspólnego życia itd.:)Wdzięczny z nich był obiekt do obserwacji!:)I też się fajnie na nich patrzyło...:) Remedios

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam parę małżonków (autobusowych) ale za rzadko się spotykamy żeby ich porządnie oblukać i zlustrować ;P

      Usuń
  3. Twoje obserwowanie świata czasem mnie mocno zaskakuje... :)
    I mam nadzieję, że Twoja dorobiona historia nie jest prawdą.
    Mama/żona pracuje..i dojeżdża do pracy samochodem, dlatego są sami. A melancholia na ich twarzach, to może efekt wczesnej pory:P
    Wiem, trochę "rozwaliłam" Twoją historię, ale moje myślenie mi się podoba, o!
    dot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... co zrobisz, nic nie zrobisz... takie już jest ten OP ;)
      Nieee... tam coś musi być nie teges, bo widać że się kochają, a jednak ciągle tacy smutni...

      Usuń
  4. Też bym sobie z przyjemnością popatrzył. Ale może wystarczą Twoje oczy ;o))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty też fajnie opisujesz świat :)
    Naninu

    OdpowiedzUsuń