21 maja 2013

Odrabiamy zaległości...



W ramach nadrabiania zaległości dziś krótka relacja z majówki w Gosiewie, którą poza beznadziejną pogodą zdominowały dwa ważkie wydarzenia. Pierwsze z nich miało miejsce podczas grilla u Państwa Czołgistów, na którym zebrał się ferajny kwiat, a mianowicie polegało na tym, że w ramach podgrzania atmosfery (na dworze ziąb i padał deszcz) gospodarz dokonał spektakularnego podpalenia się. Benzyną. Jak buddyjski mnich. Otóż Czołgista razem z niżej podpisanym rozpalali tradycyjnego staropolskiego grilla majówkowego przed domem i w związku z niesprzyjającymi okolicznościami przyrody, tudzież czując presję głodnych gości szanowny Gospodarz postanowił podniecić ogień przy pomocy trzylitrowej banieczki z benzyną. OP nieśmiało zaprotestował, że może jednak nie, bo już się żarzy i w ogóle miało być po staropolsku a nie jak nowyje ruskie, ale widząc jak Czołgista wykonał pierwszy profesjonalny chlust, pomyślał że widocznie dla niego to nie pierwszyzna i może byli czołgiści tak już mają zapisane w genach, że z tanka spuszczają wachę i podpalają nią wszystko: od grilla po gaz w piecyku Junkersa, nie mówiąc już o świeczkach na torcie. Poza tym po co się wpieprzać w kompetencje Gospodarza Domu. Więc OP zamilkł ale już po chwili zamarł a zaraz po tym zaczął nerwowo powtarzać: „ło, ło, ło, ło!” widząc jak drugi chlust Czołgiście nie wyszedł kompletnie, ogień skoczył w przeciwną stronę niż powinien bo z grilla na banieczkę, Czołgista zaczął machać banieczką, z której wypadały płonące chlusty tworząc na tarasie piękne plamy ognia, a płomienie poczęły się wspinać po ręce Gospodarza. „Rzuć to!” krzyknął OP znudzony ciągłym powtarzaniem „ło, ło, ło, ło!”, a wciąż próbujący okiełznać żywy ogień Czołgista wykonał siakieś pięć susów z tarasu w stronę ogrodu i rzucił banieczką niczym Tomasz Majewski kulą po medal w Londynie. Gorejąca banieczka przeleciała tysiące metrów zostawiając po sobie piękny równy, wąski, ślad na płonącej trawie jakby Marty McFly z „Powrotu do przyszłości” nie ruszył w czasoprzestrzeń samochodem a siakimś motocyklem. Dodam, że wszystko to trwało jakieś cirkaebałt od pięciu do sześciu sekund. „Poparzyłeś się?” zapytał naiwnie OP Gospodarza patrząc zafascynowany jak płonie trawnik, a ten naiwnie odpowiedział „Eeee nie” prezentując OPu prawą rękę opaloną jak u świniaka z włosów po łokieć i dodając filozoficznie „Człowiek na starość w zasadzie powinien mądrzeć ale u mnie jakoś na odwrót”. Gdy emocje już opadły jak po wielkim pożarze popiół okazało się, że ręka wydepilowana pięknie, a i owszem, ale z dłonią to już gorzej i Czołgista poszedł ją moczyć w wiadrze z cold water. Cierpiał pół impry (drugie pół już młócił na gitarze), dorobił się pięknego bąbla, ale samozapłon przeżył. Dobrze, że nie zajęła się gumowa pałatka, którą miał na sobie, bo wtedy byłby chyba kurs do Siemianowic Śląskich. Reasumując podpalajcie grille po staropolsku, a nie jak nowyje ruskie.

Ważkie wydarzenie numer dwa to spotkanie po 9 latach przerwy OP i OP przyjaciela z czasów dzieciństwa i okresu podlotkowego czyli Marka zwanego Tasią. Trzeba Wam wiedzieć, że był czas kiedy rzeczony Tasia był dla OP absolutnym guru w wielu kwestiach, jak to starszy o kilka lat  kumpel, ale zwłaszcza w dwóch z pozoru wykluczających się dziedzinach: gry w piłkę nożną i picia wina owocowego. Ile myśmy się razem (często-gęsto tylko we dwóch!) nagrali w gałę, tego nie wie nawet Dariusz Szpakowski z Mati Borkiem. Podobnie z winami. Kumplowaliśmy się lata całe i w ogóle dużo by pisać. OP nawet świadkował Markowi na ślubie! A później jak to w życiu bywa wszystko się jakoś rozejszło i przeszło na kontakt telefoniczny raz na pół roku i przypadkowe spotkania na ulicy w Gosiewie. Aż do tej majówki. Bo się w końcu zawzięliśmy i spotkaliśmy – rodzinami całymi, u Marka w domu. I było przemiło. I żeśmy się nagadali. I walnęliśmy litr rudej na tę okoliczność (dzień wcześniej OP skończył był kuracje antybiotykową wyganiania helicobacter). I było by wszystko cacy gdyby OP nie domyślił się tradycyjnego* już podstępu Marka, który do siedzącego już bez mała w aucie przed domem OPa przybiegł i mówi „Choć jeszcze weźmiesz ciasta na wynos, Agnieszka już kroi” i głupi OP zostawił Zofię i dzieciaki w samochodzie i wrócił, a tam ciasto a i owszem żona Agnieszka kroiła, ale czekały już też nalane szklanice z rudą – „Dawaj rozchodniaka!”. I ta ruda, jak się pewnie domyślacie była przysłowiowym ostatnim gwoździem do trumny. OPe z ciastem do samochodu po chwili wrócił, ale znajdując się już w innej czasoprzestrzeni, lewitując gdzieś w okolicach Mlecznej Drogi z twardym lądowaniem w stolicy Łotwy. 
A jaki następnego dnia był kac…

* 9 lat wcześniej na spotkaniu z Markiem, też u niego, tuż przed pożegnaniem zaciągnął mnie podstępem do kotłowni „Muszę coś przy piecu sprawdzić, chodź ze mną na chwilę” (dodam że to był lipiec albo sierpień), a tam już czekała na nas kolejna flaszka wódki. O!

PS. A w następnym pościaku lekkie fotostory.

4 komentarze:

  1. Czyli ogólnie majówka udana ;-)
    Przypomniało mi sie zdarzenie z majówki właśnie , sprzed kilku lat , a w roli głównej ,,podpłaka,, do grila i Marek (te Marki mają cos jednak w sobie a propos przygód ;-) różnych ).Przyjeźdżamy nad jezioro sporą ekipą , zaludniamy domki ,ustawiamy wielki namiot a w zasadzie pawilon pod którym będziemy uprawiać życie towarzyskie , wyciągamy zapasy ( nawet były na wstęp pierogi oraz zupa w garze dla dzieci ) i GRILA CZAS ODPALIĆ ! Na to hasło nasz kolega Marek wychodzi przed szereg rozbawionego już tłumku , poprosił o ciszę i rzekł , wystawiając rękę w której dzierżył podpałke do grila właśnie : ,,póki wszyscy kumają - to jest podpałka do grila.TEGO SIĘ NIE PIJE ! ,, .

    Saage

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udana, udana...
      uwaga kolegi Marka rozwaliła moje tatuaże! :)) mistrz.

      Usuń
  2. nie tak dawno szkolili nas z BHP, p-poż i ratownictwa. Pokazywali dokumentalne filmiki o rozpalaniu ognia i konsekwencjach... muszę stwierdzić, że pomysły nie były szczególnie odkrywcze, a skutek zazwyczaj ten sam. Każde zwierze uczy się na błędach, a człowiek nie... w zasadzie facet... bo to wszyscy panowie byli...:) jeden to przeszedł sam siebie. Ułożył watrę, kłody w stożek o wys ok 2,5 m, pokropił wszystko solidnie podpałką, przezornie położył deseczkę tak aby sięgała do watry i odchodziła na bezpieczną odległość 1,5 m, deseczkę nasączył podpałką, osunął się jeszcze na 1 m od deseczki... i podpalił... jak ta watra pier*olnęła.... płonące belki, deski latały w powietrzu w promieniu 100 m. Popłoch, panika zebranych... rewelacja...:) gwóźdź programu...:) facet to istny szowmen...:)Gaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) cóż za fantazja! niezły kolo, mógłby założyć działalność gospodarczą "Rozpalanie grilla i inne atrakcje!" ;)

      Usuń